Bracia

Dziś kolejne opowiadanie z uniwersum Arsheh :).
Endżojcie i podrzućcie komentarze.

***

Photo by Tom Crew on Unsplash
Było ślisko, mokro i burczało im w brzuchach. Pege po raz kolejny zaklął pod nosem. I jeszcze te kurewskie dziwaczne odgłosy dobiegające z dalszych korytarzy. Tylko czekał, aż coś wyskoczy zza najbliższego załomu skalnego i rzuci mu się do gardła. Vaalgar wydawał się być równie beztroski co zwykle.
- Mówię ci, to już niedaleko. Tamten podróżny mówił o przejściu kilku korytarzy w głębinie tych jaskiń.
- W głąb, głąbie.
Jednak brat nie słuchał go.
- Wyobrażasz sobie? Jak w końcu stąd wyjdziemy będziemy mogli ulotnić się z Mirty i zacząć żyć pełną piersią.
- To moglibyśmy zrobić już dawno temu. - Mruknął Pege otrzepując ze znoszonej kurtki kolejne krople wody, które raz po raz kapały z nawisów skalnych. - Mieliśmy całkiem fajną propozycję zarobku w Arsheh.
- E tam, praca w Arsheh, kiedy możemy mieć wszystko w mgnieniu oka!
- No nie wiem, Arsheh to największe miasto tego cesarstwa, pewnie i tak tam wylądujemy.
- Oho, w końcu widzę przebłysk wiary.
- Raczej rezygnacji.
Już od kilku godzin błąkali się po wydrążonych czasem i wodą jaskiniach w poszukiwaniu czegoś, co według, nie dalej jak wczoraj poznanego, wędrowca miało się w nich znajdować. Skarby, powiadał. Cóż, na razie Pege zaczynał wierzyć jedynie w to, że nigdy stąd nie wyjdą. Nieśmiało docierało do niego, że chyba nie jest w stanie trafić do wyjścia.
Parę godzin później Vaal stracił na animuszu. Oparł się o kolejną ścianę, w kolejnym korytarzu.
- Pić mi się chce…
- Jedyny bukłak z winem rozpracowaliśmy zaraz przed wejściem, dla animuszu. - Przypomniał Pege. - Jak to szło? Za przyszłych Lordów Numebra!
Osunął się na kamień obok brata.
- I jak tam, lordzie?
Vaalgar stęknął.
- W sumie... to jest tutaj mnóstwo wody, prawda?
Pege rozejrzał się i już miał potwierdzić, kiedy dotarło do niego, że od dawna nic nie kapało mu na głowę.
- Kurwa…
Ten cichy szept rozniósł się wpełzając w korytarze, których wciąż nie brakowało.
- Musimy wrócić.
- Wrócić? Gdzie?
- Tam gdzie była woda, bo przecież była, pamiętasz?
Twarz Vaalgara nie wyrażała nic prócz znużenia. Jasne włosy miał rozczochrane, za każdym razem kiedy stawał na rozdrożu korytarzy szarpał je zaciśniętymi pięściami, coraz jaśniej pokazując, że wyprawa po bogactwo go przerosła.
- Nie wiem którędy… - Jęknął żałośnie.
Tego było dla młodszego z Numebrów dosyć. Zerwał się na równe nogi i mimo mroczków, które zatańczyły mu przed oczami wyprężył się jak struna.
- Ty cholerny poszukiwaczu skarbów! Chcesz mi powiedzieć, że zabłądziliśmy w jaskiniach, do których weszliśmy bez zapasów i jakiejkolwiek więcej wskazówki niż „kilka mil w głąb”?!
Jego wrzask potoczył się odbijając od ścian i rozbrzmiewając dudnieniem wśród skał.
- Ty idioto! Ty miotło matczyna! Ty pudernico z końskiej dupy!
Vaal siedział pod ścianą i nie reagował co rozjuszyło Pege jeszcze bardziej. Rzucił się na brata z pięściami i począł okładać go ile sił mu w kończynach pozostało.
- Bogaci, kurwa! Potencjalnie chyba! I to nie bogaci, a martwi!
Tłukł go jeszcze chwilę, po czy osunął się na ziemię zużywszy resztki sił. Vaal, który zasłaniał się tylko rękoma opuścił je i patrzył na brata sprawdzając, czy grad ciosów znów nie spadnie na niego, kiedy ten nabierze sił. Pege jednak był wycieńczony, w brzuchu przestało mu burczeć już dawno, było mu niedobrze z głodu i pragnienia, zamknął oczy i oparł się o ścianę pokonany.
Starszy z braci odsunął się nieco, jakby nie chciał prowokować Pege samym nawet oddechem. Po chwili jednak wyszeptał.
- Słyszysz?
Jego kompan nie zareagował, ale Vaal najwidoczniej coś słysząc wyprostował się, i począł nasłuchiwać.
W końcu także do uszu Pege dotarło ciche buczenie, które zdawało się narastać powoli, a gdzieś pomiędzy te niskie tony wkradał się szum. Roześmiał się cicho histerycznie. Tak chciało mu się pić, że słyszał wodę. Tortury miały się zapewne dopiero zacząć.
Oba dźwięki przybliżały się i w końcu był pewien, że to nie są omamy słuchowe. Kiedy zobaczył, że Vaal wstaje powoli spoglądając w ciągnący się po ich lewej stronie korytarz, sam również skierował tam spojrzenie.
Buczenie było coraz głośniejsze i wydawało się przybliżać. Po chwili poczuł pod wspartymi na ziemi dłońmi drżenie.
- O nie…
Chwiejnie wstał i w panice zaczął rozglądać się za drogą ucieczki, podczas kiedy Vaal jak zahipnotyzowany wpatrywał się w ciemność korytarza , z którego nadchodziło niebezpieczeństwo.
- Pege… myślisz, że to jakiś potwór?
Tymczasem jego brat dojrzał naprzeciwko wnękę w wykruszonej skale i pociągnął brata do tej prowizorycznej kryjówki, która równie dobrze mogła stać się ich trumną.
- Raczej lawina, albo… tąpnięcie. - Zdążył powiedzieć, kiedy przez korytarz przewalił się huk podobny gromom. Na ich głowy osypało się kilka drobnych kamieni i mnóstwo pyłu, który wyciskał z ich płuc płytkie kaszlnięcia.
Jak obawiał się Pege osunięcie się skał zamknęło ich w tej klaustrofobicznej przestrzeni pomiędzy dwoma ścianami z kamienia.
- Nie słyszałem o lawinie w jaskini... - Vaalgar w ciemności wypełnionej kurzem zdobył się na rozbłysk pomyślunku.
Pege zaś, poczuł jak do oczu napływają mu łzy. Zebrał się w sobie i zacisnął zęby i wysyczał.
- To przez ciebie kretynie, zginiemy tutaj przez ciebie!
Zamachnął się pięścią w ciemnościach, ale Vaal czując jego ruch przewidział zagrożenie i uchylił się. Pięść wylądowała w ścianie i ból wycisnął urywany krzyk z jego gardła.
- Bracie, braciszku, nie denerwuj się. - Gdzieś z lewej Pege usłyszał ciche błaganie idioty, który ich w to wpakował. Mimo bólu, próbował oswobodzić rękę, która ugrzęzła pomiędzy ostro zakończonymi wystającymi z kamienia odłamkami.
- Jakoś… jakoś z tego wyjdziemy, znowu…
- Nie, Vaalgar. - Głos młodszego Numebry był zimny jak lód. - Tym razem nie wyjdziemy. A przynajmniej nie obaj, bo na pewno cię zabiję.
- Zawsze dawaliśmy radę. - Głos brata pojawił się gdzieś z tyłu. - Pamiętasz? W Trasos też.
- Bo ukradłem konie, zawszawiona szmato.
Vaal nie kłócił się z taką argumentacją. Zapadło milczenie, w którym Pege próbował wydostać rękę. Kiedy w końcu mu się to udało, ku jego zdziwieniu poczuł na twarzy świeżą bryzę.
- Niemożliwe… - Zbliżył twarz do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą tkwiła jego dłoń. Woń świeżego i co najważniejsze wilgotnego powietrza była wyraźna. Nie zastanawiając się zaczął ryć ścianę palcami, tracąc kilka paznokci. Uderzał w nią raz po raz, aż w końcu poczuł, że kamień kruszeje i odpada, jak łupki.
Odsunął się najdalej jak mógł czując, że dociska Vaalgara do ściany i usiłował się rozpędzić. Uderzył w ten sposób w ścianę trzy razy, nim w końcu puściła i wpadł razem z nią w pustą przestrzeń za nią.
Woda. Wszędzie dookoła była woda. Półleżał w niej, łapczywie łykając życiodajną ciecz. Kiedy już poczuł, że mu się ulewa, z gardła wydobyło się długie beknięcie połączone z jękiem ulgi. Zyskali jeszcze parę minut życia i w tej sekundzie nie miał ochoty zastanawiać się, czy ta woda w ogóle nadawała się do picia.
- Pege?
Gdzieś za jego plecami rozległ się cichy szept starszego brata. Nie miał zamiaru reagować. Uwalił się w płytkiej sadzawce i napawał uczuciem łaskotania, jakie towarzyszy poruszającym się w wodzie włosom.
- Peguś, braciszku...
- Czego, kurwa... - Wypluł z siebie rozdrażniony. Naprawdę, chciał chociaż na kilka sekund zapomnieć o tym, że przyjdzie mu jeszcze zamordować tego kretyna.
- Co ty robisz?
Pege otworzył oczy i wybudził się z ekstazy.
- Jak to, co?!
I wtedy poczuł w ustach miałki smak piasku.
- Co do...
- No właśnie sam chciałbym wiedzieć...
Vaalgar nie patrzył już jednak na brata, a spoglądał gdzieś w bok. Młodszy Numebra podążył za jego spojrzeniem i zauważył lekką poświatę, która rozlewała się na niewielką pieczarę, o gładkich ścianach. Nigdzie wokół nie było wody, a on sam poczuł, jak cała nadzieja i nasycenie odpływają w niebyt. Jęknął boleśnie i próbował wstać chwytając brata za ubranie. Ten machinalnie pociągnął go w górę, nadal skupiając się na tajemniczym źródle światła.
- To chyba nie jest ogień.
Pege przetarł oczy dłonią, co sprawiło, że napakował sobie do nich jeszcze więcej piachu. Zaklął. W końcu jednak udało mu się oczyścić pole widzenia.
- Chyba, że widziałeś kiedyś niebieski ogień dający światło bez płomienia.
Obaj zaczęli powoli iść w kierunku światła. Im bliżej podchodzili tym wyraźniej widzieli, że źródło światła znajduje się w czymś na kształt misy postawionej na niewysokim cokole. Idealnie wyrzeźbionym, kamiennym cokole.
- Skąd tutaj takie coś? Myślisz, że gdzieś tu są ludzie?
- Wygląda jak zrobione ludzkimi rękami... - Pege odezwał się cicho rzucając niespokojne spojrzenia wokół.
Vaalgar był ewidentnie rozochocony.
- Myślisz, że to jest ten skarb? - Złapał kurczowo brata za ramię. W jego szarych oczach tańczyły chłopięce iskierki zachwytu. 
- Stary koń, a cieszy się tak samo, jak dziewięciolatek z drewnianego konika od matki.
Jednak Vaalowi nic nie mogło już zepsuć humoru. Pege jednak musiał spróbować.
- Nawet jeżeli, co nam po skarbie skoro zginiemy tutaj marnie?
Tamten machnął ręką, jakby odganiał natrętną muchę i pospieszył w kierunku znaleziska. Brat podążył za nim pełen niepokoju. Przypadł do misy, nad którą Vaal stał z miną wskazującą na dogłębne rozczarowanie.
- Woda?
Twarz Pege z kolei rozjaśniła się w uśmiechu, nim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć lub zrobić, Vaal porwał misę z cokołu i przechylił ją żłopiąc jak pierwszy lepszy ochlejus z podrzędnej speluny.
- Ej! - Pege wrzasnął i zaczął szarpać się z bratem o naczynie, w końcu wyrwał mu ją i patrzył chwilę, jak łapczywie Vaal chwyta powietrze. Spojrzał potem w misę tylko po to, by zobaczyć na dnie nieco cieczy.
- Ty...
Wbił w brata spojrzenie, którym można by było golić owce na odległość.
- Ty...
- No co, pić mi się chciało!
- Czy ty, kurwa, chociaż raz w życiu mógłbyś pomyśleć o czymś więcej niż własnej dupie?!
Niewiele brakowało, a w złości Pege trzasnąłby misą o ziemię. Opamiętał się jednak i z determinacją wlał sobie do ust resztki wody z lubością przełykając życiodajną wilgoć. Dopiero wtedy odrzucił naczynie i spojrzał na brata.
- Całe życie tylko balujesz. - Wysyczał cicho i wbił palec w pierś Vaalgara. - To przez ciebie zginęła matka i musieliśmy opuścić wioskę.
Uderzał palcem coraz silniej, podczas gdy Vaal cofał się tylko bez słowa.
- Chciałeś szukać szczęścia w Trasos i o mało nie przypłaciliśmy tego życiem. - Słowa młodszego Numebry cięły powietrze jak ostrza. - Próbowałem załatwić nam pracę w Arsheh, to stwierdziłeś, że to zajęcie dla półgłówków i wyrzuciłeś handlarza skórami z domu.
- Bo to była praca dla biedaków... - Vaal próbował się bronić.
- Tak, bo my byliśmy tacy bogaci, że mogliśmy sobie pozwolić na wyrzucanie kogoś, kto chciał nam dać robotę! Z domu, z którego, niech ci przypomnę, wyrzucili nas jeszcze tego samego wieczora za niepłacenie!
Pege zamachnął się i uderzył brata. Tym razem cios był na tyle silny, że Vaalgar upadł na ziemię jak długi.
- Jesteś pieprzonym potworem, którego nie da się uratować, a ja nie mam już ochoty więcej naprawiać twoch błędów!
Młodszy stał nad nim i wrzeszczał. Jego, nieco dłuższe, jasne włosy przykleiły się do spoconej twarzy.
- Mam. Cię. Dosyć.
- Peguś...
- Zamknij mordę!
Pege zachwiał się niepewnie.
- Zamknij... się...
Upadł na kolana. Czuł, że oblewają go poty, a członki wiotczeją, jak papier wrzucony w wodę.
- Co do...
Otoczenie rozmył napływający do oczu pot. Widział jednak, że Vaalgar skulił się na ziemi i jęczał.
- Pege, ta woda... 
Ten jednak odpłynął już w inne byty. Nie wiedział na co tak naprawdę patrzy. Przed oczyma przewijały się najróżniejsze sceny z życia, głównie te związane z nim i jego bratem. Zlewały się w jedno, po to by raz na jakiś czas wyostrzyć się do granic możliwości. Pege i Vaal uciekający konno z Trasos. Mgła, pełna przeplatających się obrazów i kolorów, Pege i Vaal, uciekający nocą z rodzinnej wsi. Z ust młodszego brata wydobywał się niezrozumiały bełkot. Vaal w podobnym stanie leżał obok niego na wysypanej piaskiem podłodze niewielkiej pieczary. Widział podobne oniryczne obrazy. A potem zaczęło się wsączać w niecoś nowego. Długie jasne nici, niczym żywe sznury ze złota przenikały przez wszystkie te wspomnienia rozrywając je na strzępy i zbierając w zupełnie nowe znaczenia. Pege wyciągał ręce przed siebie próbując pochwycić którąkolwiek z tych nici, jakby ten akt miał moc zatrzymania tego co się działo.
- Nie... nie...
Kiedy zrozumiał, że nie uda mu się pochwycić żadnej z tych żywych lin, zaczął szukać po omacku brata. Histerycznie szukał czegokolwiek, co przywróciłoby go do rzeczywistości. I wtedy znalazł dłoń Vaalgara. Kiedy jednak ją pochwycił poczuł, że coś się zmienia, że grozi mu coś bardzo potężnego. Żywe, złote linie oderwały się od swego niecnego zadania i skierowały swoją uwagę na Pege. Z determinacją wystrzeliły w jego kierunku i wbiły się w jego pierś wyrywając z jego ust okrzyk przerażenia i bólu.
Krągłą pieczarę rozjaśnił potężny rozbłysk, a Pege poczuł, że coś wyrywa dłoń jego brata z jego własnej. On sam zaś uderzył o coś twardego tyłem głowy i stracił przytomność.

Nie miał pojęcia ile czasu upłynęło od momentu, kiedy utracił kontakt z rzeczywistością. Obudziło go szarpanie w okolicach krtani i naglące pragnienie ucieczki. Czuł strach i to on go obudził. Otworzył oczy i rozglądał się chwilę w narastającym przerażeniu. Spróbował wstać i okazało się, że poszło to łatwiej niż się spodziewał. Tak naprawdę... w ogóle nie czuł bólu.
Pozostawało jednak to uczucie, które kazało mu uciekać, i to jak najszybciej.
Przeszukał wzrokiem otoczenie, w którym panowała teraz zupełna ciemność.
- Vaal?
Uczucie strachu wbiło się w jego krtań, ale jednocześnie napłynęło sprzeczne z nim poczucie spokoju. Wiedział, że Vaal jest bezpieczny. Nieobecny, ale bezpieczny. Zdezorientowany wodził wzrokiem wokół, zrobił kilka kroków przed siebie i zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy jego noga potrąciła coś, co zabrzmiało jak potłuczona... misa. Schylił się i pochwycił skorupę. Zaraz po tym jednak poczuł, że gdzieś na krawędzi wzroku wije się coś złotego. Rzucił szybkie spojrzenie w tamtym kierunku i zobaczył je. Nie były tym razem rozmazane, jak w tamtej malignie. Płynęły do niego powoli, ostrożnie, ale wyczuwał coś stanowczego w ich działaniu. Niby widział, jak zbite w pasmo błyszczącej emanacji płyną w jego kierunku, ale jednocześnie wiedział, że nie mają początku ani końca. Tym razem czuł, nie - wiedział, że mu nie zagrażają. Oplotły się wokół jego nadgarstka ciepłym uściskiem.
A potem znów błysnęło.

Stał na wzniesieniu, pomiędzy drzewami. Oszołomiony rozglądał się czując, że złota poświata odpływa poza pole widzenia. Zdezorientowany próbował jakoś nazwać to co się dzieje, kiedy jednak usilnie próbował skupić się nad ostatnimi wydarzeniami, usłyszał głosy. Instynktownie cofnął się i ukrył za jednym z drzew. Dźwięk ludzkich głosów przywołał go do rzeczywistości i zaczął przyglądać się otoczeniu nieco bardziej przytomnie. Rozmowy dobiegały gdzieś z dołu. Wychylił się ostrożnie i w jednej chwili pojął gdzie się znajduje. Siedział na półce skalnej, która znajdowała się tuż nad wejściem do tej nieszczęsnej jaskini. Nawet bukłak, który opróżnili z Vaalgarem, nadal leżał rzucony między stertę kamieni. Z jaskini wychodzili jacyś ludzie. Pege nadstawił ucha.
- Pani, przybyliśmy za późno.
- Za późno by przejąć czysty pryzmat. - Niski kobiecy głos wyraźnie wskazywał, że jest niezadowolona. - Ale pryzmaty nie znikają ot tak, Hares. Znajdź nosiciela, byle szybko.
Pege wycofał się. Oddychał ciężko. Uciekać. Musiał uciekać.
Jego dłoń trafiła na coś ostrego, co skaleczyło jego dłoń. Zagryzł zęby, bał się nawet zakląć. To była skorupa misy. Chwycił ją i odkrył, że to był fragment dna naczynia. Jeszcze znajdował się na nim nalot, który musiał zbierać się w długo stojącej wodzie. Pege przełknął ślinę, przypominając sobie, że praktycznie niemal wylizał to świństwo. Przetarł szczątki ceramiki palcem i jego oczom ukazał się rządek maleńkich liter. Od razu dało się zauważyć, że jest to tylko fragment, brakująca część musiała znajdować się na innym fragmencie. Zmrużył oczy i po chwili szeptem odczytał inskrypcję.
- "... i pamiętaj, że tylko jeden z misy pić może. Jeżeli moc podzielona zostanie, ni jedno, ni drugie, ni kolejne żadne, pełni mocy mieć nie będzie. A kto ostatnim się stanie, ten po wsze czasy domykać słowa zmuszonym."
Ręka z resztkami skorupy opadła bezwładnie.
- Nosz kurwa...
To słowo miało mu towarzyszyć dziesiątki lat.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Powieść w miesiąc?

Jasmine